piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział I


Krótki poradnik dla opornych, czyli jak nie włamywać się do własnego mieszkania

Cóż, to musiało się tak skończyć. Absolutnie musiało. Gina wiedziała to od początku, ale co ona mogła zrobić – ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym jest takie niskie, że musiałaby być żółwiem, żeby to wytrzymać.
— Dzień dobry. Aomine Daiki, sierżant, posterunek policji w Shibuya[1], kontrola drogowa. Czy wie pani, z jaką prędkością pani jechała?
Dziewczyna zacisnęła kurczowo palce na kierownicy i przymknęła powieki. To się nie dzieje naprawdę. To nie może się dziać naprawdę. Odetchnęła głęboko, w myślach licząc do dziesięciu. Po chwili uśmiechnęła się do funkcjonariusza, chociaż przypominało to raczej skurcz mięśni twarzy.
— To. — Wskazała na radiowóz, zagradzający jej drogę. — To. Co to za dyskoteka?
Mężczyzna zerknął przelotnie na auto, a po chwili znowu skupił swój wzrok na niej. Wyglądał młodo – mógł być w jej wieku. Wysoki i umięśniony, z pewnością wcześniej uprawiał jakiś sport. Miał ciemną karnację, nieco ciemniejszą niż przeciętny Japończyk, granatowe, krótko obcięte włosy oraz duże, ciemnoniebieskie oczy. Rysy policjanta były dość przeciętne – ostro zakończony podbródek, owalna twarz, długi, lekko zadarty nos. Nic szczególnego, przystojny na sposób, na jaki przystojnych jest wiele innych facetów na świecie, bez szału.
— To radiowóz, proszę pani, nie żadna dyskoteka. Trudno pomylić — zauważył kąśliwie, opierając łokieć o dach czerwonej Hondy Accord. — Tu jest ograniczenie prędkości do czterdziestu kilometrów na godzinę. Pani jechała sześćdziesiąt, jest pani tego świadoma?
W powietrzu unosił się gorzki zapach spalenizny, paliwa oraz orzechowej kawy ze Starbucksa, stojącej w uchwycie na napoje. Wybuchowa mieszanka. Gina miała ochotę uciec stąd jak najprędzej na trening, do przyjemnego budynku, w którym wszystko pachnie chlorem, a niebieskie kafelki są zawsze mokre od wody z basenu.
— Proszę pana, ja zawsze jestem świadoma swojego położenia. Absolutnie świadoma, a mi pan tym kogutem wyjazd uniemożliwia! — Kobieta nie mogła powstrzymać narastającego w jej głosie zniecierpliwienia ani wściekłości na wszystko i wszystkich. A już szczególnie na tą cholerną krzyżówkę Murzyna i Azjaty, który zawraca jej dupę tak nieistotną sprawą jak przekroczenie prędkości! Jeździ jak chce i nikomu to nie przeszkadzało, ale nie, jakiś Bambo (a, taki wierszyk jakiegoś polskiego poety, kiedyś dużo czytała europejskiej poezji) w policyjnej czapeczce ma wąty!
Och… w sumie, to był taki epizod w jej życiu…
— Czy podpisze pani mandat? — spytał ostrym, ale cichym tonem. Gina nieco spięła mięśnie. Mandat? Man… Och, mandat.
Chwila, chwila. Coś jej umknęło, jakieś duże, smutne słowo. Nie, nie… ono teraz jest smutne. Wielkie, smutne słowo, tak… Słowo na „w”…
Wypłata.
— Czekaj pan! — wykrzyknęła, nagle podrywając rękę z kierownicy. — Jak to mandat?
— Tak to — odparł policjant, wyciągając z kieszeni długopis. — Proszę pokazać dokumenty oraz prawo jazdy.
Zapach orzechowej kawy. Spaliny. Męskie perfumy.
Gina spiorunowała funkcjonariusza wzrokiem, niemalże czerwieniąc się ze złości jak cegła; brakowało tylko pary, która mogłaby jej wychodzić uszami. Nie wybuchła chyba tylko dlatego, że na grzywnę tym bardziej nie byłoby jej stać. Jakieś auto przemknęło po drodze; kobieta odprowadziła je tęsknym spojrzeniem, po czym gwałtownie otworzyła schowek. Wypadły z niego jej różne, niewiele warte śmieci – opakowanie witamin oraz protein, rozwalone okulary pływackie, zużyta butelka po płynie do dezynfekcji rąk i jakieś stare, wyblakłe zdjęcia. Zmrużyła oczy, drżącymi ze złości dłońmi szukając dokumentów.
W życiu każdego człowieka przychodzi czas, kiedy cały świat wydaje się sprzymierzyć przeciwko tobie, a ty zaczynasz dostrzegać, w jak czarnej dupie jesteś. Właśnie o tym pomyślała Gina, kiedy, przeszukawszy każdy zakamarek auta, zamiast znaleźć dokumenty, znalazła trochę kurzu i gliny, kilka wyżutych gum Marukawa[2] (winogronowych!) i – co akurat starała się ukryć przed policjantem – paczkę prezerwatyw. No co? Trzeba być przygotowanym na wszystkie okoliczności.
Wszystkie, oprócz kontroli drogowej.
Gina westchnęła zirytowana, odwracając się do funkcjonariusza.
— Zapomniałam. Ale, panie władzo... — Złożyła ręce jak do modlitwy, a jej głos nagle stał się słodki jak cukier. — Panie władzo, niech mi pan odpuści ten jeden raz... No weź pan, bądź pan człowiekiem…
Funkcjonariusz spojrzał na nią sceptycznie. Wahał się tylko przez chwilę.
  Przekroczenie dozwolonej prędkości o dwadzieścia kilometrów na godzinę i jazda bez dokumentów. Cóż, to będzie…
— Panie władzo! Ja mam kredyt we… we frankach! — wypaliła, przypominając sobie o tym, jak we wczorajszym wydaniu wiadomości mówili o problemach Europy z frankiem szwajcarskim. Nie była pewna, jak sprawa ma się w Japonii, ale – hej! Funkcjonariusz właśnie próbuje obedrzeć ją z ostatnich pieniędzy!
— ...dwadzieścia cztery tysiące jenów… [3] — kontynuował niewzruszony.
— Panie władzo, mówił ktoś panu kiedyś, że w tym mundurze wygląda pan bardzo szykownie? Pasuje panu ten kolor, jest bardzo twarzowy!
— Podpisuje pani mandat czy też mamy porozmawiać w innych warunkach?
— Och, pakuje pan? Ten biceps jest naprawdę szeroki, ma pan wyraźnie zarysowane mięśnie, znam się na tym! Ta muskulatura, taką powinien mieć każdy stróż prawa, nie uważa pan?
— Podpisuje? — wycedził, wyraźnie powstrzymując gniew. Kobieta wydęła usta. Dwadzieścia cztery tysiące jenów… gdyby ona tyle kasy ostatnio na oczy widziała…
— Dawaj pan — mruknęła, wyrywając mu z dłoni świstek papieru i długopis. Złożyła niedbale podpis na dole strony.
— No — odparł policjant. Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie, jakby chciał się uśmiechnąć, ale coś go powstrzymało. Wsadził rękę w kieszeń spodni, a palcami drugiej dłoni dotknął daszka policyjnej czapki. — A pani pochwałom nie zaprzeczę. Może pani odjechać, tylko przepisowo. Droga wolna.
Dupek, pomyślała Gina. Wiedziała, że ta rozmowa przebiegłaby zupełnie inaczej, gdybym facet nie był w mundurze. Cholerny immunitet funkcjonariusza publicznego.
Aż chciałoby się powiedzieć: dobrze, że prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczy. 

Trener Giny wiekiem przypominał eksponat z zakurzonej wystawy „Seks w ZSRR”, ale zachował świeżość umysłu dorównującą protagonistce z mangi shoujo. Był bardzo oczytanym człowiekiem – nigdy nie rozstawał się z najnowszym wydaniem Playboya dla emerytów. Gina mogła się śmiać ze stereotypów pedofila, ale hitlerowski wąsik trenera był co najmniej podejrzany. Mimo to staruszek w czasach młodości podbijał olimpiady – a to było dość istotne, bo sama Gina nie chciała poprzestać na krajowych zawodach.
Kilkukrotny tytuł mistrzyni świata powinien ją zaspokoić.
Amami tak naprawdę niewiele pamiętała z tego treningu – działała mechanicznie, wykonując polecenia trenera, chcąc wyładować swoją frustrację. Zapach chloru gryzł ją w nozdrza, woda obmywała jej ciało, a krew buzowała w jej głowie jak szampan. Raz po raz odtwarzała w myślach wzrok funkcjonariusza, czując niepohamowaną furię. Skurwysyn. Idiota. Dupek. Szowinistyczna świnia. Murzynek Bambo. Niedoprawione sushi na targu Tsukiji[4].  A wiecie, na Tsukiji nie ma niedoprawionych sushi, co oznacza, że ten policjant jest jeszcze bardziej gówniany. Gina wiedziała, że być może jest niesprawiedliwa – taka była jego praca – ale trudno pohamować gniew, gdy twoja miesięczna wypłata w szkole może nie być na tyle duża, by wszystko pokryć po zapłaceniu rachunków, czynszu i kupieniu jedzenia. Innymi słowy – miała bardzo, baaardzo duży problem. Może pożyczka? Pytanie: da radę ją spłacić? Sama była sobie winna, ale pedał gazu był taki kuszący…
— Wystarczy na dziś, Armani — wymamrotał drżącym głosem trenem, stukając laską w płytki. Gina drgnęła i zatrzymała się, stawiając stopy na dnie. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo bolą ją łydki; była świadoma każdego mięśnia w swoim ciele. Skrzywiła się.
— Amami — poprawiła go po dłuższej chwili, wychodząc z basenu.
— Tak, tak — odparł, z roztargnieniem machając ręką. — Jutro trening na siłowni.
Kiwnęła głową, idąc w stronę szatni.
— Zrozumiano.
— Słucham?! — wykrzyknął słabo emeryt, nadstawiając ucha.
— Zrozumiano! — wydarła się Gina, tak głośno, że jakiś biedny ratownik podskoczył na krześle.
Uśmiechnęła się.

Gina poprawiła pasek torby na ramieniu, idąc przez korytarz. Słychać było tylko monotonne buczenie suszarek i uderzanie czyichś klapek o płytki w kolorze TARDIS. Głównie dlatego tak bardzo lubiła ten korytarz. TARDISowy błękit jest super. Jest fantastyczny!
Sportowa torba opadła z cichym plaskiem na podłogę, a blada, koścista dłoń Giny sięgnęła po coś, co miało – prawdopodobnie – przypominać suszarkę. Zerknęła w lustro. Jak na kobietę była dość wysoka; mierzyła sobie dokładnie metr siedemdziesiąt pięć z haczykiem. Miała delikatne rysy – wielkie, żółte oczy, malutki, usiany piegami nos i urocze, równie malutkie usteczka, a do tego pyzatą buzię. No sam róż, słodycz i ciasteczka. Jasne włosy (zaczęły się jej robić czarne odrosty, natury nie oszukasz), zwykle krótkie, sięgające tylko do linii żuchwy, i falowane, teraz, ociekając wodą, wydawały się być ciemniejsze, proste i dłuższe. Trochę się jej poplątały pod czepkiem; Gina palcem zrobiła sobie przedziałek na środku, myśląc o sobie w oczach mężczyzn. Nie wydawało jej się, żeby była seksowna albo szczególnie piękna, po prostu urocza. Może dlatego nadal nie miała męża, ba – nawet chłopaka? A zegar biologiczny tyka!
Dobra, z tym zegarem to przesada. Nie lubi dzieci.

Park wcale nie był pusty, a Tokio wcale nie wydawało się być ospałe, jakby dopiero budząc się do życia; po drogach już mknęły auta, choć jeszcze nie tak często jak w godzinach szczytu. Jakaś starsza pani prowadziła na smyczy dobermana z oklapłymi uszami, który ciągnął się dziwnie ociężale, z głową pochyloną i nosem blisko ziemi, jakby czegoś szukał. Co jakiś czas można było usłyszeć jego szczeknięcie, silnie wyodrębniające się na tle świergotu ptaków, schowanych w koronach drzew i obserwujących ludzi z bezpiecznej odległości. Na ławce siedziała jakaś para nastolatków, chłopak i dziewczyna. Obok nich leżał czteropak piwa Yebisu[5], w którym zostały tylko dwie puszki. Wydawali krótkie, urywane dźwięki, jakby zduszony śmiech; Gina miała poważne wątpliwości, czy byli pełnoletni, ale w sumie – co ją to obchodzi? Nie była ich kompasem moralnym i też nie była znowu taka święta, by ich upominać.
Niebo było czyste, soczysty oranż łagodnie, jak na obrazie włoskiego malarza, przechodził w nienasycony, lekko szarawy błękit. Pierwsze promienie słońca przebijały się przez szpary pomiędzy gałęziami drzew, tworząc przepiękną mozaikę barw na lekko pożółkłym trawniku. Pogoda była idealna – nie było tak gorąco jak w dzień, ale nie było też tak zimno. Najlepsza pora dnia na bieganie. Potem zaczyna się piekło, słońce grzeje jak nigdy, a w powietrzu unosi się piżmowy, trochę słodki, ale nadal trudny do zniesienia, zapach potu.
Gina przystanęła, kładąc sobie ręce na kolanach i dysząc ciężko. Płuca paliły ją żywym ogniem, a każdy oddech odbijał się niezbyt przyjemnym ukłuciem głęboko w gardle. Tlen był jak prawdziwa tortura. Mięśnie bolały ją okropnie, była świadoma każdej cząsteczki swojego ciała. Spuściła głowę, wbijając wzrok w czubki swoich białych adidasów. Sznurówki lewego buta były pomalowane czerwonym długopisem, a prawego – niebieskim. Chyba zrobiła to w pierwszym tygodniu swojej pracy w szkole, nudząc się niemiłosiernie i obserwując, jak grupa dziewcząt gra w koszykówkę. Szło im beznadziejnie, tak swoją drogą. Nawet ona, chociaż ostatnio grała w kosza może w liceum i nie była to jej ulubiona dziedzina sportu, mogłaby zrobić to lepiej, ale nic nie powiedziała. Potem się trochę wyrobiły i wcale nie było tak źle.
Przymknęła oczy, próbując unormować oddech. Powoli wyprostowała się i odgarnęła mokre od potu włosy z czoła. Nieśpiesznie ruszyła ku swojemu blokowi. Akurat tak się złożyło, że park widziała ze swojego okna – wystarczyło tylko przejść przez pasy, by znaleźć się na terenie zieleni miejskiej. Łał, „zieleń miejska” – jakie wysublimowane wyrażenia! Widocznie minęła się z powołaniem. Jak nic powinna zostać… tą… tą od tamtego, co tak…
Nie, jednak nie.
Gina stanęła przed drzwiami swojego mieszkanka i sięgnęła do kieszeni spodenek, by wyjąć klucze. Jej ręka jednak natrafiła tylko na kilka monet i telefon.
— Co? — wymamrotała do siebie chrapliwym głosem, grzebiąc jeszcze głębiej w kieszeni. Niestety, kilka jenów nie stało się nagle magicznym kluczem do jej domu i nie okazało się, że zapomniała zamknąć drzwi.
Była w czarnej dupie.
Kobieta jeszcze raz szarpnęła za klamkę ze złością, po czym wydała z siebie żałosny jęk zarzynanej zwierzyny. Najpierw dokumenty, teraz to. Jaką pierdołą trzeba być, żeby zapominać wszystkiego po kolei? Bóg chce moich pieniędzy, pomyślała. Przecież zawsze dawałam na ofiarę!
Westchnęła ciężko, wyjmując z włosów spinkę. Kosmyk włosów znowu opadł jej na czoło – ta wsuwka jakaś nie teges była. Gina rozłożyła dwie części ozdóbki i bez pardonu wsadziła w dziurkę od klucza, próbując przekręcić ją tak, by dostać się do środka. Była prawdziwą specjalistką w otwieraniu zamków tym sposobem. Powiedzmy. W młodości, oprócz tych incydentów z Murzynkiem Bambo, był jeszcze taki moment, kiedy ta umiejętność jej się przydawała i…
Nagle rozległ się jakiś szczęk – ale nie był to wcale szczęk zamka. Coś pękło, a po chwili Gina trzymała w palcach jedną z części spinki.
— Kurwa! — wykrzyknęła sfrustrowana, kopiąc w drzwi. Opadła bezsilnie na schody i oparła głowę o ścianę, czując dziwny ścisk w żołądku. Denerwujący ścisk w żołądku. Cholera jasna. Cholera, cholera, cholera.
Dobra, myśl. Zapomniałaś klucza do domu o czwartej nad ranem, próbowałaś się włamać do własnego mieszkania, ale wtedy właśnie zepsułaś swoje narzędzie zbrodni. Co zrobisz?
Na pewno nie zadzwonisz do ślusarza.
Gina wyjęła z kieszeni telefon, modląc się w duchu, by ktoś miał włączone wi-fi bez zabezpieczeń – nie miała ani Internetu, ani numeru do pogotowia zamkowego, więc… cóż. Mogła co najwyżej klamkę całować i próbować przekonać ją do wpuszczenia Amami do środka.
Nagle drzwi się otworzyły. Nie, niestety nie jej drzwi, ale drzwi naprzeciwko. Gina uniosła wzrok; z tej pozycji mogła zobaczyć tylko umięśnione nogi jakiegoś mężczyzny i jego… wielkie… bokserki.
— Pan jest w negliżu porannym — powiedziała, podnosząc głowę. Granatowe, roztrzepane włosy. Ostro zakończony podbródek. Niebieskie oczy. Murzynek. — Och. Pan Drogówka.


[1] dzielnica w Tokio
[2] popularna w Japonii marka gum, tak jak u nas np. Orbit
[3] w przeliczeniu na złotówki to około 750 PLN
[4] największy targ rybny na świecie, jedna z rzeczy „To Do in Tokyo” wg magazynu Time
[5] japońskie piwo

11 komentarzy:

  1. Te wysublimowane komplementy pod adresem Pana Drogówki są nader genialne! Ach! A ta skromność Aomisia! Powala, zwala... z nóg. Jestem tró fanką Giny. Giny i jej świetnych tekstów. Wiesz przecież, że na dyskotekę i poranny negliż czekałam ze zniecierpliwieniem!
    No a te wielkie bokserki? Ty mój guru!
    Czekam na więcej. ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że czekałaś. ^^ I co z tymi wielkimi bokserkami nie tak? Po prostu zaznaczyłam fakt, że ma wielkie bokserki, zboczuchu. :D
      Cieszę się, że jesteś fanką Giny. Jeżeli Ginę da się lubić, jest dobrze. *unosi kciuk w górę* W końcu Gina jest stworzona do bycia sławą. xD
      I dostaniesz, na pewno. ;* Obiecuję, że tym rzem pociągnę to do końca. XD

      Usuń
  2. Jestem! Mnie też się zdarza komentować, dzisiaj wyjątkowo bez alkoholu i innych fenomenów.
    Generalnie po pierwszych akapitach stwierdziłam, że jebać jakiekolwiek literówki i inne pierdoły, chce mi ise poczytać komedię. Tak dla czystego funu. I pośmiać. I, przyznaję, udało Ci się stworzyć coś w moim guście.
    Seks w ZSSR, Pan Drogówka w negliżu porannym rozjebały mnie. Leżę, kwiczę i modlę się, by nikt nie wparował do mojej... kuchni. Może powtarzam po Lawuś, ale ta laska... Gina... Rany...
    I teraz Amaterasu wyobraziła sobie scenę łóżkową z nią i Bambo w roli głównej...
    I chyba wątpię, czy niczego nie piłam.
    Chyba wzięłam coś mocniejszego.
    Ups.
    Tak, więc czekam na kolejny rozdział, żeby się pośmiać.
    W ogóle czytało mi się lekko, przyjemnie, co, jak wiadomo, o opowiadaniach z fandomu KnB powiedzieć zwykle nie można. Bo tak mało u nas dobrych opowiadań.
    Ciau,
    Ama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę do tego: dziękuję za komentarz!
      Jej. Skoro trafiłam w twe gusta, to bardzo się cieszę. Chciałam stworzyć coś, co będzie właśnie lekką i przyjemną komedyjką na wieczór.
      Żeś dowaliła z tymi seksami, haha. Pewnie one-shoty, które się tu pojawią, będą wyłącznie +18, więc… heheszki. (¬‿¬) *raz w życiu pisała scenę łóżkową* *ekspert jak z koziej dupy trąba*
      Dobra, jakoś słabo mi te odpowiedzi wychodzą. Do następnego razu. ^o^

      Usuń
  3. Aaaaaa! :D Zajebisteeee! :D "pakuje pan? Ten biceps jest naprawdę szeroki, ma pan wyraźnie zarysowane mięśnie, znam się na tym!" Hahaha, świetny rozdział :> Jestem zachwycona ponieważ, po pierwsze: AOMINE, po drugie: start jest komediowy, a takie rozdziały się fajnie czyta! :3 Jestem fanką i Giny i roznegliżowanego Pana Drogówkę z wielkiimiiii gatkami :P
    życzę weny i pozdrawiam cieplusieńko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, dziękuję. :D Jestem fanką Aomine, więc jakby to bez Pana Drogówki. ^u^
      Tia, definitywnie coś mi dziś te odpowiedzi nie wychodzą. Hah, pozdrawiam. C:

      Usuń
  4. PAN DROGÓWKA.
    I WSZYSTKO JASNE.

    WIELKIE BOKSERKI.
    NA WIELKIEGO PENISKA.

    KREDYT WE FRANKACH.
    OH, PANIE WŁADZO.

    Nie umiem ocenić komedii, aczkolwiek wiedz, że mi się podobało. Aomine jest superową postacią do takich opowiadań i mam nadzieję, że niedługo zaliczy Ginę, bo nie wytrzymam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan władza brzmi bardzo... yhm. xD
      Zaliczeń będzie sporo. *zboczuch* Nie martw się.
      Też myślę, że Aomine jest akurat najlepszą postacią z KnB do opowiadań tego typu. :D
      Pozdrawiam. :*

      Usuń
  5. Kurrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrwwwwwwwwwwwww..... Zacznę od tego, bo komentarz sie usunąl, który wczesniej napisałam <3

    Dobra ochłonęłam, troszku.
    Ach Daiki, Daiki, drugi seksiak z KnB zaraz po Taidze XD On i drogówka xDDD nie no w sumie pasuje xd
    Zawsze zazdroszczę osobom, które potrafia pisać, komedie, parodie etc. I w których faktycznie jest humor, fajnie tak.
    Ej, ale jakos nie lubię Giny ;___; Może się to zmieni później, nie wiem.
    Jest okej, tylko bardzo dużo mieszania niby europy z Japonia xD
    Trochem mi przykro, że weszłaś do mnie tylko zostawić spam ;___________;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ja jestem Polaczkiem-cebulaczkiem i mieszam kulturę. Tak właśnie. :P
      Dziękuję, że tak uważasz. ^^ To bardzo miłe, że ktoś uważa, że to jest humorystyczne. Osobiście myślę, że jestem kobietą-suchar i walę tylko nieśmiesznymi żartami.
      A co do twojego bloga - spokojnie, skomentuję. Beta-mode activated. :D
      Pozdrawiam. :*

      Usuń
  6. O Boże, świetne! Szczególnie motyw z Daikim jako Murzynkiem Bambo... No cóż, europejska poezja (dziecięca) wśród Japończyków to coś godnego uwagi. :D W ogóle pomysł, żeby z koszykarza zrobić policjanta jest świetny. Lecę czytać kolejny rozdział. :p

    OdpowiedzUsuń