Krótki
poradnik dla opornych, czyli jak nie włamywać się do własnego mieszkania
Cóż, to
musiało się tak skończyć. Absolutnie musiało. Gina wiedziała to od początku,
ale co ona mogła zrobić – ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym jest
takie niskie, że musiałaby być żółwiem, żeby to wytrzymać.
— Dzień
dobry. Aomine Daiki, sierżant, posterunek policji w Shibuya[1],
kontrola drogowa. Czy wie pani, z jaką prędkością pani jechała?
Dziewczyna
zacisnęła kurczowo palce na kierownicy i przymknęła powieki. To się nie dzieje
naprawdę. To nie może się dziać
naprawdę. Odetchnęła głęboko, w myślach licząc do dziesięciu. Po chwili
uśmiechnęła się do funkcjonariusza, chociaż przypominało to raczej skurcz
mięśni twarzy.
— To. —
Wskazała na radiowóz, zagradzający jej drogę. — To. Co to za dyskoteka?
Mężczyzna
zerknął przelotnie na auto, a po chwili znowu skupił swój wzrok na niej.
Wyglądał młodo – mógł być w jej wieku. Wysoki i umięśniony, z pewnością
wcześniej uprawiał jakiś sport. Miał ciemną karnację, nieco ciemniejszą niż
przeciętny Japończyk, granatowe, krótko obcięte włosy oraz duże, ciemnoniebieskie
oczy. Rysy policjanta były dość przeciętne – ostro zakończony podbródek, owalna
twarz, długi, lekko zadarty nos. Nic szczególnego, przystojny na sposób, na
jaki przystojnych jest wiele innych facetów na świecie, bez szału.
— To
radiowóz, proszę pani, nie żadna dyskoteka. Trudno pomylić — zauważył kąśliwie,
opierając łokieć o dach czerwonej Hondy Accord. — Tu jest ograniczenie
prędkości do czterdziestu kilometrów na godzinę. Pani jechała sześćdziesiąt,
jest pani tego świadoma?
W powietrzu
unosił się gorzki zapach spalenizny, paliwa oraz orzechowej kawy ze Starbucksa,
stojącej w uchwycie na napoje. Wybuchowa mieszanka. Gina miała ochotę uciec
stąd jak najprędzej na trening, do przyjemnego budynku, w którym wszystko
pachnie chlorem, a niebieskie kafelki są zawsze mokre od wody z basenu.
— Proszę
pana, ja zawsze jestem świadoma swojego położenia. Absolutnie świadoma, a mi
pan tym kogutem wyjazd uniemożliwia! — Kobieta nie mogła powstrzymać
narastającego w jej głosie zniecierpliwienia ani wściekłości na wszystko i
wszystkich. A już szczególnie na tą cholerną krzyżówkę Murzyna i Azjaty, który
zawraca jej dupę tak nieistotną sprawą jak przekroczenie prędkości! Jeździ jak
chce i nikomu to nie przeszkadzało, ale nie, jakiś Bambo (a, taki wierszyk
jakiegoś polskiego poety, kiedyś dużo czytała europejskiej poezji) w policyjnej
czapeczce ma wąty!
Och… w sumie,
to był taki epizod w jej życiu…
— Czy
podpisze pani mandat? — spytał ostrym, ale cichym tonem. Gina nieco spięła
mięśnie. Mandat? Man… Och, mandat.
Chwila,
chwila. Coś jej umknęło, jakieś duże, smutne słowo. Nie, nie… ono teraz jest
smutne. Wielkie, smutne słowo, tak… Słowo na „w”…
Wypłata.
— Czekaj pan!
— wykrzyknęła, nagle podrywając rękę z kierownicy. — Jak to mandat?
— Tak to —
odparł policjant, wyciągając z kieszeni długopis. — Proszę pokazać dokumenty
oraz prawo jazdy.
Zapach
orzechowej kawy. Spaliny. Męskie perfumy.
Gina
spiorunowała funkcjonariusza wzrokiem, niemalże czerwieniąc się ze złości jak
cegła; brakowało tylko pary, która mogłaby jej wychodzić uszami. Nie wybuchła
chyba tylko dlatego, że na grzywnę tym bardziej nie byłoby jej stać. Jakieś
auto przemknęło po drodze; kobieta odprowadziła je tęsknym spojrzeniem, po czym
gwałtownie otworzyła schowek. Wypadły z niego jej różne, niewiele warte śmieci
– opakowanie witamin oraz protein, rozwalone okulary pływackie, zużyta butelka
po płynie do dezynfekcji rąk i jakieś stare, wyblakłe zdjęcia. Zmrużyła oczy,
drżącymi ze złości dłońmi szukając dokumentów.
W życiu
każdego człowieka przychodzi czas, kiedy cały świat wydaje się sprzymierzyć
przeciwko tobie, a ty zaczynasz dostrzegać, w jak czarnej dupie jesteś. Właśnie
o tym pomyślała Gina, kiedy, przeszukawszy każdy zakamarek auta, zamiast
znaleźć dokumenty, znalazła trochę kurzu i gliny, kilka wyżutych gum Marukawa[2]
(winogronowych!) i – co akurat starała się ukryć przed policjantem – paczkę
prezerwatyw. No co? Trzeba być przygotowanym na wszystkie okoliczności.
Wszystkie,
oprócz kontroli drogowej.
Gina
westchnęła zirytowana, odwracając się do funkcjonariusza.
—
Zapomniałam. Ale, panie władzo... — Złożyła ręce jak do modlitwy, a jej głos
nagle stał się słodki jak cukier. — Panie władzo, niech mi pan odpuści ten
jeden raz... No weź pan, bądź pan człowiekiem…
Funkcjonariusz
spojrzał na nią sceptycznie. Wahał się tylko przez chwilę.
— Przekroczenie dozwolonej prędkości o
dwadzieścia kilometrów na godzinę i jazda bez dokumentów. Cóż, to będzie…
— Panie
władzo! Ja mam kredyt we… we frankach! — wypaliła, przypominając sobie o tym,
jak we wczorajszym wydaniu wiadomości mówili o problemach Europy z frankiem
szwajcarskim. Nie była pewna, jak sprawa ma się w Japonii, ale – hej!
Funkcjonariusz właśnie próbuje obedrzeć ją z ostatnich pieniędzy!
—
...dwadzieścia cztery tysiące jenów… [3]
— kontynuował niewzruszony.
— Panie
władzo, mówił ktoś panu kiedyś, że w tym mundurze wygląda pan bardzo szykownie?
Pasuje panu ten kolor, jest bardzo twarzowy!
— Podpisuje
pani mandat czy też mamy porozmawiać w innych warunkach?
— Och, pakuje
pan? Ten biceps jest naprawdę szeroki, ma pan wyraźnie zarysowane mięśnie, znam
się na tym! Ta muskulatura, taką powinien mieć każdy stróż prawa, nie uważa
pan?
— Podpisuje?
— wycedził, wyraźnie powstrzymując gniew. Kobieta wydęła usta. Dwadzieścia
cztery tysiące jenów… gdyby ona tyle kasy ostatnio na oczy widziała…
— Dawaj pan —
mruknęła, wyrywając mu z dłoni świstek papieru i długopis. Złożyła niedbale
podpis na dole strony.
— No — odparł
policjant. Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie, jakby chciał się uśmiechnąć,
ale coś go powstrzymało. Wsadził rękę w kieszeń spodni, a palcami drugiej dłoni
dotknął daszka policyjnej czapki. — A pani pochwałom nie zaprzeczę. Może pani
odjechać, tylko przepisowo. Droga wolna.
Dupek, pomyślała Gina. Wiedziała, że ta
rozmowa przebiegłaby zupełnie inaczej, gdybym facet nie był w mundurze. Cholerny immunitet funkcjonariusza
publicznego.
Aż chciałoby
się powiedzieć: dobrze, że prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczy.
Trener Giny
wiekiem przypominał eksponat z zakurzonej wystawy „Seks w ZSRR”, ale zachował
świeżość umysłu dorównującą protagonistce z mangi shoujo. Był bardzo oczytanym
człowiekiem – nigdy nie rozstawał się z najnowszym wydaniem Playboya dla
emerytów. Gina mogła się śmiać ze stereotypów pedofila, ale hitlerowski wąsik
trenera był co najmniej podejrzany. Mimo to staruszek w czasach młodości
podbijał olimpiady – a to było dość istotne, bo sama Gina nie chciała
poprzestać na krajowych zawodach.
Kilkukrotny
tytuł mistrzyni świata powinien ją zaspokoić.
Amami tak
naprawdę niewiele pamiętała z tego treningu – działała mechanicznie, wykonując
polecenia trenera, chcąc wyładować swoją frustrację. Zapach chloru gryzł ją w
nozdrza, woda obmywała jej ciało, a krew buzowała w jej głowie jak szampan. Raz
po raz odtwarzała w myślach wzrok funkcjonariusza, czując niepohamowaną furię.
Skurwysyn. Idiota. Dupek. Szowinistyczna świnia. Murzynek Bambo. Niedoprawione
sushi na targu Tsukiji[4].
A wiecie, na Tsukiji nie ma
niedoprawionych sushi, co oznacza, że ten policjant jest jeszcze bardziej
gówniany. Gina wiedziała, że być może jest niesprawiedliwa – taka była jego
praca – ale trudno pohamować gniew, gdy twoja miesięczna wypłata w szkole może
nie być na tyle duża, by wszystko pokryć po zapłaceniu rachunków, czynszu i kupieniu
jedzenia. Innymi słowy – miała bardzo, baaardzo duży problem. Może pożyczka?
Pytanie: da radę ją spłacić? Sama była sobie winna, ale pedał gazu był taki
kuszący…
— Wystarczy
na dziś, Armani — wymamrotał drżącym głosem trenem, stukając laską w płytki.
Gina drgnęła i zatrzymała się, stawiając stopy na dnie. Dopiero teraz poczuła,
jak bardzo bolą ją łydki; była świadoma każdego mięśnia w swoim ciele.
Skrzywiła się.
— Amami —
poprawiła go po dłuższej chwili, wychodząc z basenu.
— Tak, tak —
odparł, z roztargnieniem machając ręką. — Jutro trening na siłowni.
Kiwnęła
głową, idąc w stronę szatni.
— Zrozumiano.
— Słucham?! —
wykrzyknął słabo emeryt, nadstawiając ucha.
— Zrozumiano!
— wydarła się Gina, tak głośno, że jakiś biedny ratownik podskoczył na krześle.
Uśmiechnęła
się.
Gina
poprawiła pasek torby na ramieniu, idąc przez korytarz. Słychać było tylko
monotonne buczenie suszarek i uderzanie czyichś klapek o płytki w kolorze
TARDIS. Głównie dlatego tak bardzo lubiła ten korytarz. TARDISowy błękit jest
super. Jest fantastyczny!
Sportowa
torba opadła z cichym plaskiem na podłogę, a blada, koścista dłoń Giny sięgnęła
po coś, co miało – prawdopodobnie – przypominać suszarkę. Zerknęła w lustro.
Jak na kobietę była dość wysoka; mierzyła sobie dokładnie metr siedemdziesiąt
pięć z haczykiem. Miała delikatne rysy – wielkie, żółte oczy, malutki, usiany
piegami nos i urocze, równie malutkie usteczka, a do tego pyzatą buzię. No sam
róż, słodycz i ciasteczka. Jasne włosy (zaczęły się jej robić czarne odrosty,
natury nie oszukasz), zwykle krótkie, sięgające tylko do linii żuchwy, i
falowane, teraz, ociekając wodą, wydawały się być ciemniejsze, proste i
dłuższe. Trochę się jej poplątały pod czepkiem; Gina palcem zrobiła sobie
przedziałek na środku, myśląc o sobie w oczach mężczyzn. Nie wydawało jej się,
żeby była seksowna albo szczególnie piękna, po prostu urocza. Może dlatego
nadal nie miała męża, ba – nawet chłopaka? A zegar biologiczny tyka!
Dobra, z tym
zegarem to przesada. Nie lubi dzieci.
Park wcale
nie był pusty, a Tokio wcale nie wydawało się być ospałe, jakby dopiero budząc
się do życia; po drogach już mknęły auta, choć jeszcze nie tak często jak w
godzinach szczytu. Jakaś starsza pani prowadziła na smyczy dobermana z
oklapłymi uszami, który ciągnął się dziwnie ociężale, z głową pochyloną i nosem
blisko ziemi, jakby czegoś szukał. Co jakiś czas można było usłyszeć jego
szczeknięcie, silnie wyodrębniające się na tle świergotu ptaków, schowanych w
koronach drzew i obserwujących ludzi z bezpiecznej odległości. Na ławce
siedziała jakaś para nastolatków, chłopak i dziewczyna. Obok nich leżał
czteropak piwa Yebisu[5],
w którym zostały tylko dwie puszki. Wydawali krótkie, urywane dźwięki, jakby
zduszony śmiech; Gina miała poważne wątpliwości, czy byli pełnoletni, ale w
sumie – co ją to obchodzi? Nie była ich kompasem moralnym i też nie była znowu
taka święta, by ich upominać.
Niebo było
czyste, soczysty oranż łagodnie, jak na obrazie włoskiego malarza, przechodził
w nienasycony, lekko szarawy błękit. Pierwsze promienie słońca przebijały się
przez szpary pomiędzy gałęziami drzew, tworząc przepiękną mozaikę barw na lekko
pożółkłym trawniku. Pogoda była idealna – nie było tak gorąco jak w dzień, ale
nie było też tak zimno. Najlepsza pora dnia na bieganie. Potem zaczyna się
piekło, słońce grzeje jak nigdy, a w powietrzu unosi się piżmowy, trochę
słodki, ale nadal trudny do zniesienia, zapach potu.
Gina
przystanęła, kładąc sobie ręce na kolanach i dysząc ciężko. Płuca paliły ją
żywym ogniem, a każdy oddech odbijał się niezbyt przyjemnym ukłuciem głęboko w
gardle. Tlen był jak prawdziwa tortura. Mięśnie bolały ją okropnie, była
świadoma każdej cząsteczki swojego ciała. Spuściła głowę, wbijając wzrok w
czubki swoich białych adidasów. Sznurówki lewego buta były pomalowane czerwonym
długopisem, a prawego – niebieskim. Chyba zrobiła to w pierwszym tygodniu
swojej pracy w szkole, nudząc się niemiłosiernie i obserwując, jak grupa
dziewcząt gra w koszykówkę. Szło im beznadziejnie, tak swoją drogą. Nawet ona,
chociaż ostatnio grała w kosza może w liceum i nie była to jej ulubiona
dziedzina sportu, mogłaby zrobić to lepiej, ale nic nie powiedziała. Potem się
trochę wyrobiły i wcale nie było tak źle.
Przymknęła
oczy, próbując unormować oddech. Powoli wyprostowała się i odgarnęła mokre od
potu włosy z czoła. Nieśpiesznie ruszyła ku swojemu blokowi. Akurat tak się
złożyło, że park widziała ze swojego okna – wystarczyło tylko przejść przez
pasy, by znaleźć się na terenie zieleni miejskiej. Łał, „zieleń miejska” –
jakie wysublimowane wyrażenia! Widocznie minęła się z powołaniem. Jak nic
powinna zostać… tą… tą od tamtego, co tak…
Nie, jednak
nie.
Gina stanęła
przed drzwiami swojego mieszkanka i sięgnęła do kieszeni spodenek, by wyjąć
klucze. Jej ręka jednak natrafiła tylko na kilka monet i telefon.
— Co? —
wymamrotała do siebie chrapliwym głosem, grzebiąc jeszcze głębiej w kieszeni.
Niestety, kilka jenów nie stało się nagle magicznym kluczem do jej domu i nie
okazało się, że zapomniała zamknąć drzwi.
Była w
czarnej dupie.
Kobieta
jeszcze raz szarpnęła za klamkę ze złością, po czym wydała z siebie żałosny jęk
zarzynanej zwierzyny. Najpierw dokumenty, teraz to. Jaką pierdołą trzeba być,
żeby zapominać wszystkiego po kolei? Bóg
chce moich pieniędzy, pomyślała. Przecież
zawsze dawałam na ofiarę!
Westchnęła
ciężko, wyjmując z włosów spinkę. Kosmyk włosów znowu opadł jej na czoło – ta
wsuwka jakaś nie teges była. Gina rozłożyła dwie części ozdóbki i bez pardonu
wsadziła w dziurkę od klucza, próbując przekręcić ją tak, by dostać się do
środka. Była prawdziwą specjalistką w otwieraniu zamków tym sposobem.
Powiedzmy. W młodości, oprócz tych incydentów z Murzynkiem Bambo, był jeszcze
taki moment, kiedy ta umiejętność jej się przydawała i…
Nagle rozległ
się jakiś szczęk – ale nie był to wcale szczęk zamka. Coś pękło, a po chwili
Gina trzymała w palcach jedną z części spinki.
— Kurwa! —
wykrzyknęła sfrustrowana, kopiąc w drzwi. Opadła bezsilnie na schody i oparła
głowę o ścianę, czując dziwny ścisk w żołądku. Denerwujący ścisk w żołądku.
Cholera jasna. Cholera, cholera, cholera.
Dobra, myśl.
Zapomniałaś klucza do domu o czwartej nad ranem, próbowałaś się włamać do
własnego mieszkania, ale wtedy właśnie zepsułaś swoje narzędzie zbrodni. Co
zrobisz?
Na pewno nie
zadzwonisz do ślusarza.
Gina wyjęła z
kieszeni telefon, modląc się w duchu, by ktoś miał włączone wi-fi bez
zabezpieczeń – nie miała ani Internetu, ani numeru do pogotowia zamkowego, więc…
cóż. Mogła co najwyżej klamkę całować i próbować przekonać ją do wpuszczenia
Amami do środka.
Nagle drzwi
się otworzyły. Nie, niestety nie jej drzwi, ale drzwi naprzeciwko. Gina uniosła
wzrok; z tej pozycji mogła zobaczyć tylko umięśnione nogi jakiegoś mężczyzny i
jego… wielkie… bokserki.
— Pan jest w
negliżu porannym — powiedziała, podnosząc głowę. Granatowe, roztrzepane włosy.
Ostro zakończony podbródek. Niebieskie oczy. Murzynek. — Och. Pan Drogówka.
Te wysublimowane komplementy pod adresem Pana Drogówki są nader genialne! Ach! A ta skromność Aomisia! Powala, zwala... z nóg. Jestem tró fanką Giny. Giny i jej świetnych tekstów. Wiesz przecież, że na dyskotekę i poranny negliż czekałam ze zniecierpliwieniem!
OdpowiedzUsuńNo a te wielkie bokserki? Ty mój guru!
Czekam na więcej. ;*
Wiem, że czekałaś. ^^ I co z tymi wielkimi bokserkami nie tak? Po prostu zaznaczyłam fakt, że ma wielkie bokserki, zboczuchu. :D
UsuńCieszę się, że jesteś fanką Giny. Jeżeli Ginę da się lubić, jest dobrze. *unosi kciuk w górę* W końcu Gina jest stworzona do bycia sławą. xD
I dostaniesz, na pewno. ;* Obiecuję, że tym rzem pociągnę to do końca. XD
Jestem! Mnie też się zdarza komentować, dzisiaj wyjątkowo bez alkoholu i innych fenomenów.
OdpowiedzUsuńGeneralnie po pierwszych akapitach stwierdziłam, że jebać jakiekolwiek literówki i inne pierdoły, chce mi ise poczytać komedię. Tak dla czystego funu. I pośmiać. I, przyznaję, udało Ci się stworzyć coś w moim guście.
Seks w ZSSR, Pan Drogówka w negliżu porannym rozjebały mnie. Leżę, kwiczę i modlę się, by nikt nie wparował do mojej... kuchni. Może powtarzam po Lawuś, ale ta laska... Gina... Rany...
I teraz Amaterasu wyobraziła sobie scenę łóżkową z nią i Bambo w roli głównej...
I chyba wątpię, czy niczego nie piłam.
Chyba wzięłam coś mocniejszego.
Ups.
Tak, więc czekam na kolejny rozdział, żeby się pośmiać.
W ogóle czytało mi się lekko, przyjemnie, co, jak wiadomo, o opowiadaniach z fandomu KnB powiedzieć zwykle nie można. Bo tak mało u nas dobrych opowiadań.
Ciau,
Ama.
Zacznę do tego: dziękuję za komentarz!
UsuńJej. Skoro trafiłam w twe gusta, to bardzo się cieszę. Chciałam stworzyć coś, co będzie właśnie lekką i przyjemną komedyjką na wieczór.
Żeś dowaliła z tymi seksami, haha. Pewnie one-shoty, które się tu pojawią, będą wyłącznie +18, więc… heheszki. (¬‿¬) *raz w życiu pisała scenę łóżkową* *ekspert jak z koziej dupy trąba*
Dobra, jakoś słabo mi te odpowiedzi wychodzą. Do następnego razu. ^o^
Aaaaaa! :D Zajebisteeee! :D "pakuje pan? Ten biceps jest naprawdę szeroki, ma pan wyraźnie zarysowane mięśnie, znam się na tym!" Hahaha, świetny rozdział :> Jestem zachwycona ponieważ, po pierwsze: AOMINE, po drugie: start jest komediowy, a takie rozdziały się fajnie czyta! :3 Jestem fanką i Giny i roznegliżowanego Pana Drogówkę z wielkiimiiii gatkami :P
OdpowiedzUsuńżyczę weny i pozdrawiam cieplusieńko!
Haha, dziękuję. :D Jestem fanką Aomine, więc jakby to bez Pana Drogówki. ^u^
UsuńTia, definitywnie coś mi dziś te odpowiedzi nie wychodzą. Hah, pozdrawiam. C:
PAN DROGÓWKA.
OdpowiedzUsuńI WSZYSTKO JASNE.
WIELKIE BOKSERKI.
NA WIELKIEGO PENISKA.
KREDYT WE FRANKACH.
OH, PANIE WŁADZO.
Nie umiem ocenić komedii, aczkolwiek wiedz, że mi się podobało. Aomine jest superową postacią do takich opowiadań i mam nadzieję, że niedługo zaliczy Ginę, bo nie wytrzymam.
Pan władza brzmi bardzo... yhm. xD
UsuńZaliczeń będzie sporo. *zboczuch* Nie martw się.
Też myślę, że Aomine jest akurat najlepszą postacią z KnB do opowiadań tego typu. :D
Pozdrawiam. :*
Kurrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrwwwwwwwwwwwww..... Zacznę od tego, bo komentarz sie usunąl, który wczesniej napisałam <3
OdpowiedzUsuńDobra ochłonęłam, troszku.
Ach Daiki, Daiki, drugi seksiak z KnB zaraz po Taidze XD On i drogówka xDDD nie no w sumie pasuje xd
Zawsze zazdroszczę osobom, które potrafia pisać, komedie, parodie etc. I w których faktycznie jest humor, fajnie tak.
Ej, ale jakos nie lubię Giny ;___; Może się to zmieni później, nie wiem.
Jest okej, tylko bardzo dużo mieszania niby europy z Japonia xD
Trochem mi przykro, że weszłaś do mnie tylko zostawić spam ;___________;
Bo ja jestem Polaczkiem-cebulaczkiem i mieszam kulturę. Tak właśnie. :P
UsuńDziękuję, że tak uważasz. ^^ To bardzo miłe, że ktoś uważa, że to jest humorystyczne. Osobiście myślę, że jestem kobietą-suchar i walę tylko nieśmiesznymi żartami.
A co do twojego bloga - spokojnie, skomentuję. Beta-mode activated. :D
Pozdrawiam. :*
O Boże, świetne! Szczególnie motyw z Daikim jako Murzynkiem Bambo... No cóż, europejska poezja (dziecięca) wśród Japończyków to coś godnego uwagi. :D W ogóle pomysł, żeby z koszykarza zrobić policjanta jest świetny. Lecę czytać kolejny rozdział. :p
OdpowiedzUsuń