Rozdanie Nagród Darwina, samotna,
kryształowa łza, spływająca po bladym licu i żart tak śmieszny, humor taki
czarny, czyli jak rodzą się wielkie, dramatyczne heroiny w ksiupkach
Cóż, z tym
szokiem to jest tak, że jak już się otrząśniesz, to… to właściwie nic.
Tak było w
przypadku Giny, gdy wpatrywała się prosto w wielkie (khe, khe, bywały większe),
czarne bokserki Drogówki, zastanawiając się, co właściwie powiedzieć.
— My się
znamy? — spytał. Widząc, że kobieta gwałci go wzrokiem, przezornie cofnął się
za próg, by w razie czego zamknąć drzwi i dzwonić na pomoc. Albo od ręki
skontaktować się z Niebieską Linią. Trzeba działać z wyprzedzeniem.
— Oczywiście!
— odparła, cmokając z dezaprobatą — Pan mi wlepił mandat w dniu wczorajszym w
godzinach popołudniowych, tym samym skazując mnie na głodówkę — kontynuowała,
ostentacyjnym gestem wycierając policzki. — Ojej, chyba zaraz uronię
kryształową łzę. Czekaj pan, takiej łzy pan jeszcze nie widział. W gimnazjum
byłam w klubie teatralnym. Chwila, zaraz poleci…
Gina
zamrugała szybko powiekami, ciągnąc cienką skórę wokół oczu. Po chwili po jej
policzku spłynęła samotna, kryształowa łza.
— Widzi pan?
Był pan świadkiem cudu całkowicie za darmo. Takie łzy, jak ta — wskazała palcem
na swoje oko. — to tylko w ksiupkach pan doświadczy, ja panu mówię. Czy teraz
jestem tak melodramatyczna jak heroiny? Ale tak szczerze. Serce panu drgnęło?
— Nic mi nie
drgnęło, proszę pani — rzucił beznamiętnym tonem funkcjonariusz. Gina
westchnęła, lustrując go wzrokiem.
— A pana
partnerka nie narzeka, jak tak panu nic nie drga?
— Tylko na
pani widok mi nie drga.
Gina
uśmiechnęła się z wyższością, jakby właśnie wygrała w jakimś wyścigu; oderwała
plecy od ściany i ruchem głowy wskazała na drzwi swojego mieszkania.
— Amami Gina
jestem. Yo. Da pan może numer do ślusarza?
Mężczyzna
ściągnął brwi i zerknął przelotnie na czerwone, proste drzwi naprzeciwko. Jego
wzrok spoczął na kawałku spinki, wystającym z dziurki od klucza. Podrapał się
po policzku, znowu spoglądając na Ginę.
— Musiała być
pani bardzo zmyślna — odparł, mierząc jej sylwetkę wzrokiem. Uwadze Giny nie
umknęło to, że szczególnym zainteresowaniem obdarzył jej piersi. Cóż, jej
miseczka be zasługiwała na podziw, ale to nieetyczne, tak molestować wzrokiem
sąsiadkę! Urażona splotła ręce na piersi, nerwowo poprawiając czarny materiał bluzki.
Oczywiście, zielone bokserki, opuszczone trochę niżej, niż ustawa przewiduje,
były zupełnie inną kwestią. Kuśka prawem, nie towarem!
— Co ma
oznaczać: „zmyślna”? — prychnęła Gina niczym rozjuszona kotka. — Jakość przyborów
toaletowych w wieku obecnie trwającym nie jest moją winą!
— Ta — rzekł
oschle, powoli cofając się w głąb mieszkania. — Do widzenia.
— Co? Jak…
czekaj pan! — wykrzyknęła Gina, w jednej chwili zrywając się z miejsca i
dopadając do drzwi mieszkania policjanta. — Zostawi pan niewiastę w potrzebie?
Moja kryształowa łza nie zrobiła na panu wrażenia? Niech pan nie będzie
nieczuły, bo kiedyś jakaś zwariowana pisarka, która będzie miała obsesję na
pana punkcie, zepchnie pana do rangi czarnego charakteru! Nie obchodzi pana, co
się stanie z tą niewinną, białogłową dziewicą, której odmówił pan pomocy? Dobra,
z tą dziewicą to przesada, ale…!
Drzwi
trzasnęły jej przed nosem, a Gina stanęła jak wryta. No nie. Była w kropce.
Inni sąsiedzi mogliby się wkurzyć, że ich budzi o tej nieziemskiej godzinie, ona
nie miała Internetu ani numeru do ślusarza. Klepnęła się w czoło tak mocno, że
aż zabolało. Czemu zaczęła coś pieprzyć o tej łzie? Czasami kompletnie nie
umiała wytłumaczyć tego, co robi.
Cóż, trudno
było jakkolwiek wytłumaczyć czystą głupotę.
Ja pierdolę, tacy ludzie istnieją.
Właśnie to
pomyślał Aomine, gdy drzwi od jego mieszkania trzasnęły, a twarz Giny zniknęła
mu z pola widzenia. Ruszył korytarzem, zawalonym kartonami po przeprowadzce, ku
kuchni. Trzeba było zrobić sobie coś do żarcia, ogarnąć dupę, obejrzeć jakiegoś
pornosa i pójść do pracy, ale pornos zawsze zajmuje szczególne miejsce w jego
sercu. Tak to jest, jak nawet własna matka wyrzuca cię z mieszkania, w stroju
króliczka Playboya, z miotłą w ręce i krzyczy „to. jest. SPARTA!!!!!!!!!jedenjedenjeden”.
Cóż, są różne fetysze. Nie oceniam.
Nagle
rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna nieufnie wychylił głowę z kuchni,
wpatrując się przymrużonymi oczyma w bliżej nieokreślony punkt na ścianie.
— A jak
powiem panu żart — krzyknęła Gina. — a pan się zaśmieje, to da mi pan numer do
ślusarza?
Daiki
prychnął pod nosem, ale nic nie powiedział. Co go obchodzą jakieś jej problemy
z włamaniem się do mieszkania? Nawet, jeśli nie był to jej dom, był tym tak
przejęty jak kopulacją koni na Antarktydzie. Nastało długie milczenie. Dałby
rękę uciąć, że nasłuchiwała jakichś odgłosów.
— Co jest
małe i puka w okienko? — zaczęła zagadkowym tonem. Zrobiła pauzę na odpowiedź,
która nie padła, po czym kontynuowała: — Dziecko w piekarniku.
— Suchar! —
odkrzyknął, idąc z miską płatków do swojej sypialni. — Niech pani próbuje
dalej.
Gina jęknęła
głośno i zaczęła kręcić się po korytarzu jak lew w klatce. Furia niemalże
rozsadzała ją od środka. Sfrustrowana jeszcze raz kopnęła w swoje drzwi, tylko
tym razem mocniej niż ostatnio. Niespodziewanie rozległ się ogromny huk, dziwne
trzaśnięcie metalu, a potem Gina po prostu walnęła twarzą w dywan.
— Chuj… —
zaklęła, czując coś dziwnego w okolicy kostki. Coś jakby na kształt bólu, ale
nie do końca. Zupełnie tak, jakby jej kość ściskała jakaś niewidzialna pięść.
Syknęła z bólu – to chyba nie był najlepszy znak. Podniosła głowę i zerknęła na
drzwi.
Nie pierdol, że rozwaliłam zamek spinką,
kurwa, pomyślała. To fizycznie
niemożliwe, do chuja.
— Co to za
hałasy?! — wrzasnęła jakaś staruszka. Gina usłyszała stukanie laski na
schodach. — Zaraz zadzwonię po policję! Ludzie jeszcze śpią!
Kobieta
wzięła wielki haust powietrza, przewracając się na plecy. Podźwignęła się na
łokciach i ujrzała zgarbioną sylwetkę mohery spod trójki na pierwszym piętrze.
Babcia była jedynie w seledynowej koszuli i różowych kapciach.
— Dziękuję,
nic mi nie jest — wymamrotała Gina, rozmasowując sobie skroń. Pod palcami
wyczuła pulsującego guza. Jakiego trzeba mieć pecha, by wpakować się w takie
gówno w ciągu dwóch dni? Toż to prowadzi do kremacji, jak nic!
— ...i wie
pani co, powinna się pani… Och, młodzieńcze! Dziecko, ty jesteś z policji,
prawda? Ta wariatka… — ciągnęła rozeźlona sąsiadka. Po chwili Gina zobaczyła
nad sobą twarz mężczyzny. O Boże, z bliska jest jeszcze bardziej murzyński.
— Co pani
właściwie robi? — warknął ostrym tonem, trąc się po karku. — Cycki chyba nie
zamortyzowały upadku. To miseczka A?
— Chyba
powinni pana nagrodzić Nagrodą Darwina na tegorocznym rozdaniu. Ma pan
szczęście, że nie mogę ruszać jedną nogą, bo dostałby pan w ryja. Chamstwo
nabyte czy wrodzone? — spytała, czując, jak zalewa ją gniew aż po końcówki
włosów. Policjant tylko uśmiechnął się szyderczo, dotykając jej kostki. Z
piersi Giny wydarło się ciche syknięcie, ale Bambo, nie zważając na nic, dalej
badał nogę dziewczyny.
— Nie jest
zwichnięta. Nie jest nawet złamana — stwierdził tonem znawcy, spoglądając na
jej twarz. — Spróbuj wstać.
Uwadze Giny
nie umknęło to, że mężczyzna nagle wyszedł z formalnego tonu, ale przemilczała
to i posłusznie podźwignęła się na nogi, wspierając się na ramieniu chłopaka.
Stała względnie prosto, ale tu nie wytłumaczyło, dlaczego tak boli.
— Histeryczka
z ciebie — uznał, zakładając ręce na piersi. Mierzył ją chwilę wzrokiem, zanim
się poruszył. — Masz mi może coś do powiedzenia? Podpowiem ci: zaczyna się na
„dz”, kończy na „ę”.
Gina
skrzywiła się. Może podziękowania mu się należały, ale to nie zmieniało faktu,
że był chamem. Kobieta z zaciętą miną otrzepała tyłek z niewidzialnego kurzu.
— Ta, dzięki,
łaskawco — burknęła. — Czy możesz się teraz ruszyć z mojego mieszkania… A… A…?
— Aomine —
podsunął cierpliwie mężczyzna. Nie mogła znieść wrażenia, że oboje teraz
zachowują się jak buce. Albo tylko ona. Albo tylko on. Ale ktoś tu jest bucem,
z pewnością. Bucerą śmierdzi na dwa tysiące lat świetlnych.
— O, to, to —
potaknęła Gina. — Aomine. Więc do…
Bum!
Gina nie
zdążyła właściwie zarejestrować, co się stało, ale nagle uległa sile grawitacji
i zaczęła grę wstępną z napalonymi na nią kafelkami. Jej kostkę przeszył
okropny ból, wręcz nie do zniesienia. Jęknęła głośno, kątem oka zerkając na
podnoszącego się z podłogi kota.
Potknęła się
o własnego kota.
O własnego,
pieprzonego kota.
— Teraz
zwichnięta — odparł niefrasobliwie Aomine.
— Pierdol
się.
— Nie mogę
uwierzyć, że masz aż takiego pecha.
Gina uniosła
głowę i taksowała wzrokiem twarz swojej przyjaciółki. Hotaru była śliczna –
miała piękne, głęboko osadzone, bladoniebieskie oczy w kształcie migdałów, tak
jasne, że niemal zlewały się z białkiem. Jej rysy – miękkie i kobiece jak na
obrazie włoskiego malarza, mogły urzec każdego mężczyznę. Aksamitne, pełne
wargi i mały, zadarty nos, usiany milionem rudawych piegów, wyraźnie
odznaczających się na jej bladej cerze – kto by się w niej nie zakochał? Gina
nie chciała się do tego przyznać, ale bardzo jej tego zazdrościła. Zresztą,
Hosia była z tych osób, którym udaje się wszystko. Od znalezienia porządnego
faceta, przez zdobycie kariery w młodym wieku, na nieskończonym zapasie dobrej
passy kończąc. Hotaru nie tak dawno otworzyła własny biznes. Chciała
projektować ubrania, które ukazałyby się na pokazach mody w Paryżu i w
najbogatszych domach na świecie. Już podbijała japoński rynek, a pewien
amerykański projektant był zainteresowany współpracą. Nikt nie lubił ludzi,
którym się wszystko udaje. Gina także żywiła, ku swojej zgrozie, pewną niechęć
do Hosi, ale to była jej przyjaciółka, więc starała się to w sobie zdusić i po
prostu cieszyć się z jej szczęścia.
To było
trudniejsze, niż można było przypuszczać. Jak pokochanie Mary Sue w jakimś
ksiupku.
— Cóż, mam —
warknęła Gina, pociągając łyk soku bananowego z lodem. Orzeźwiające. — Nie masz
pojęcia, jak chcę już zakończyć ten tydzień. A to dopiero środa.
Hosia
zaśmiała się cicho, odrzucając brązową grzywkę, wchodzącą jej do oczu.
— Trudno
uwierzyć w taki splot nieszczęśliwych wypadków, co? — mruknęła, rozglądając się
po kawiarni. Nagle jej oczy rozbłysły jak jarzeniówki. — A co, jeśli ten
policjant… ten Aomine… to przeznaczenie?
Gina spojrzała
na nią kątem oka. Przeznaczenie? Co to za bzdury?
— Co ty
pieprzysz? — spytała. Hosia przechyliła się przez kwadratowy stolik i znalazła
się tak blisko wuefistki, że długie, brązowe loki łaskotały Ginę w nos.
— No bo
popatrz. W mangach shoujo zawsze to tak się zaczyna — zniżyła głos. — Kobieta
wpada w tarapaty i zimny cham jej pomaga. Do tego jesteście sąsiadami.
Protagonistka zaprzecza, że mogłaby się z kimś takim związać, ale z tego zawsze
wychodzi płomienny romans! A przez płomienny mam na myśli…
Dziewczyna
złączyła palec wskazujący i kciuk w nieco kanciaste kółko i przełożyła przez
nie palec drugiej ręki. Gina uderzyła ją w dłonie.
— Jesteś
obrzydliwa! — oburzyła się. — Nie sprzedam temu bucowi swojej cnoty, nawet po
pijaku!
Hosia uniosła
do góry wąską, idealnie wyskubaną brew.
— To ty masz
jeszcze jakąś cnotę? Trzymasz kondomy w aucie.
— Zamknij
się! — jęknęła Gina. Hotaru uśmiechnęła się, pokazując proste, drobne zęby, po
czym zaczęła sączyć przez słomkę sok — A jak ci idzie biznes? — zmieniła temat.
Kobieta
przełknęła łyk napoju, zanim odpowiedziała.
— A, tak —
rzuciła Hotaru — Pracuję teraz z pewną agencją modelów w centrum Tokio.
Projektuję kolekcję męską na jesień/zimę dwa tysiące czternaście. Poznałam tam
takiego… faceta. O mój Boże, Gina, on jest idealny! — Jej głos nagle przepełnił
się nieskrywaną ekscytacją. Gina poczuła nagłe ukłucie irytacji. Na Boga, ona
zawsze znajduje „idealnych facetów”, a potem zawsze rzuca ich z powodu jakiejś
głupiej paranoi!
— Tak? —
wycedziła przez zęby. Nie była sprawiedliwa. Wiedziała, że nie była. Powinna
się cieszyć ze szczęścia swojej przyjaciółki. Więc czemu tak nie jest?
Hotaru chyba
niczego nie zauważyła i uznała to za zachętę do kontynuacji myśli.
— Jest mega
przystojny. Ma cudowne ciało, ale nie chodzi tylko o to. — Pokręciła głową,
jakby na potwierdzenie swoich słów. — On… On jest miły, i troskliwy, i
wszystkich dobrze traktuje. Jest jak taka matka Teresa, tylko bardzo młoda i
seksowna matka Teresa. Totalnie odpłynęłam. To-tal-nie. I, na Boga, zaprosił mnie
na randkę! Uwierzysz w to? Takie ciacho… mnie!
— Co w tym
dziwnego? — spytała Gina, wzruszając ramionami. Hosia spojrzała na nią
zdziwiona, jakby nie rozumiejąc jej słów.
— Jak to: co
w tym dziwnego? Gina… — zaczęła kobieta, ale nagle zmieniła zdanie. Westchnęła
cicho, gniotąc w ręce papierowy kubek po soczku. — Chodźmy. Odwiozę cię do
domu. I pokażesz mi tego Ahomine[1].
I obejrzymy też kolejny odcinek Doctora Who, sweetie. [2]
Gina
prychnęła niczym rozjuszona kotka, ale kąciki jej ust drgnęły – a stąd już
niedaleko do uśmiechu, prawda? Nie miała pojęcia, co chciała powiedzieć Hosia,
ale nie chciała naciskać.
— Nie
parodiuj River. Ja jestem jedyną, prawowitą żoną Doktora — odparła, bawiąc się
końcówkami swoich włosów. Hosia wstała, wzięła w rękę dwa kartonowe opakowania
i ruszyła w kierunku śmietnika. W tym czasie Gina oderwała plecy od obitego
skórą oparcia kanapy i sięgnęła po swoją kulę. Założono jej gips na kostkę.
Trochę martwiła się tym, że przez to będzie musiała odpocząć od pływania. Na
pewno tak będzie, chociaż ortopeda zapewniał, że to zwichnięcie nie odbije się
na jej karierze i że to nie jest żadna poważna kontuzja, to Gina wiedziała
swoje.
Może naprawdę
była histeryczką?
— Ruszaj się —
ponagliła Hosia, znikąd pojawiając się tuż przed nią i podając jej rękę.
Kobieta mruknęła tylko niewyraźnie „dzięki” i razem poszły do dużych,
przeszklonych drzwi dwuskrzydłowych.
— Zapłaciłam
już rachunek. Nie musisz mi oddawać za napój — dodała pośpiesznie Hotaru.
— Kasę mam w
torebce — wymamrotała, nie zwracając uwagi na słowa swojej przyjaciółki.
Wsiadła na miejsce pasażera, oddając kulę Hotaru, która rzuciła ją gdzieś do
bagażnika.
Słońce powoli
znikało za linią horyzontu, prostą jak od linijki, barwiąc niebo na
pomarańczowy kolor; szum aut słychać było wyraźnie, wyraźniej niż odgłos kroków
przechodniów, ale wkrótce nawet i on został zagłuszony przez muzykę z radia,
tak głośną, że uderzenia basu czuć było nawet pod stopami.
— Hotaru… —
zaczęła Gina, wpatrując się w drogę przed nimi.
— Hm?
— Jak
właściwie nazywa się ten twój idealny facet? Chcę go wygooglować.
— Ach, tak —
mruknęła Hosia, zatrzymując się na czerwonym świetle. Zaczęła uderzać paznokciami
o kierownicę, wybijając rytm piosenki „I Need a Hero”. — Kise Ryouta, tak się
przedstawił.
[1] „Aho”
oznacza „głupi”, „głupek”.
[2] to
pewien żart, który Whovian może zrozumieć, ale osoby po jasnej stronie mocy –
niezbyt. River Song to żona Doktora. Często zwraca się do niego „sweetie”
(„misiu”). Jej powitanie: „hello, sweetie” („cześć, misiu”) jest tak
charakterystyczne, że gdy wpiszesz je w Google, wyskoczą ci wyniki związane z
nią i serialem „Doctor Who”. W postać River Song wciela się Alex Kingston.
Yeah, to tak dla zilustrowania.
Cześć! Nie spodziewałam się takiego odzewu pod poprzednim rozdziałem. Dziękuję za wszystkie opinie i mam nadzieję, że "Jak skasowałem..." wciąż będzie takie komediowe jak dotychczas. Bo ze mną różnie bywa.
Lubię zabijać postacie. Owca potwierdzi.
Ale nie martwcie się, Lawler nade mną czuwa, bym nie wyrżnęła wszystkich w pień. Był taki pomysł, żeby Gina zdechła w epilogu...
ale nie zdechnie. Albo nie napiszę epilogu.
Właściwie nie wiem, czemu to mówię. Czy to spoiler?
I tak - moja wielka miłoźdź, Doctor Who! Nie byłabym sobą, gdyby moja OC nie była Whovian! Czy ktoś jeszcze jest tu Whovian? Czy jest na sali Doktor? *badum tsss* *nieśmieszne*
Ach, tak, zapomniałabym. Wiem, że wielu z Was to także czytelnicy bloga Owieczki, biala-kamelia. Otóż BK została nominowana na Bloga Roku 2015, ale zanim głosuje się na najlepsze opowiadanie, wybiera się blogi miesiąca. Proszę więc o głosy tutaj!